wtorek, 21 maja 2013

Killer

Dzisiaj poszalałam, rzuciłam się na Killera.
To niestety jeszcze nie dla mnie. Co prawda nie maszerowałam by odpocząć, ale był moment, gdy moje ćwiczenia były raczej sugestią ruchu niż w ogóle czymkolwiek co by koło ruchu fizycznego stało (hmm... ruch stał? Jestem świeżo po ćwiczeniach, więc mózg dopiero wraca- proszę o wybaczenie). Zmęczyłam się do tego stopnia, że w połowie za ciężko było mi oczy otwierać, więc ćwiczyłam z zamkniętymi oczami ;) A po zakończeniu ćwiczeń się popłakałam. Nie wiem czy ze szczęścia, ze zmęczenia.... Płakałam i nic poradzić nie mogłam, a każde Ewy "spokojnie" powodowało, ze płakałam jeszcze bardziej. Co to endorfiny robią z człowiekiem ;)
Samo kardio było spoko. Tylko ćwiczenia zasadnicze mnie totalnie pogrążyły. Jestem za słaba fizycznie, by niektóre robić (np.: na talię. Nie jestem w stanie na razie tego zrobić nawet jak jestem wypoczęta).
Ale zrobiłam! Cały czas ćwiczyłam, bez "zatrzymywanek".
Ja tam jestem z siebie dumna. Ale jutro jednak skalpel.
Idę po wodę... w gardle Sahara.

1 komentarz:

  1. killer jest ciężki:) ale dojdziesz do niego:) ja na początku też nie dawałam rady, ale z każdym treningiem jest coraz łatwiej:) ja zamierzam w przyszłym tygodniu spróbować turbospalanie:) i robić jednego dnia killera, kolejnego turbo i tak w kółko:) zobaczymy co z tego wyjdzie:)

    OdpowiedzUsuń